środa, 5 lutego 2014

rozdział 4

Anne:

Heh, młodzież arystokratyczna.-pomyślałam patrząc na gości na bankiecie księżniczki. Zachowują się jak by byli elitą tego świata, a w sumie czyżby nie byli? Już w pierwszych minutach bankietu spostrzegłam ,że księżniczka i inni otaczający ją młodzi błękitno krwiści do wszystkich podchodzą z wyraźną wyższością i nie wielu traktują poważnie. Choćby sama księżniczka, obserwuję ją na polecenie Stowarzyszenia Rebeliantów, bawi się osobami z niższego szczebla hierarchii jakby oni byli tylko marionetkami. Tak samo traktuje służbę zaczynam myśleć ,że ci młodzi mają jakieś dodatkowe talenty. A powodów ku temu miałam co najmniej tysiąc. Zauważyłam, że te małolaty (no błagam żadne nie ma więcej jak 20 lat...) potrafią nakłonić kogokolwiek by zrobił to co oni chcą, potrafią manipulować przyrodą a nie którzy np.sama księżniczka uczuciami ale tylko niższych ras czyli ich dary nie działają na ich rasę...Boże co będzie gdy oni będą mieć po kilka tysięcy?! Wtedy nie będzie ratunku dla świata. Trzeba przeszkodzić ich starczyźnie w poszerzaniu i tak już gigantycznych 2 cesarstw. Wtopiłam się w tłum służebny by móc dowiedzieć się czegoś przydatnego.

Scarlet:

Patrzyłam z obrzydzeniem na to co podała mi służba.
-Co to do cholery ma być?-spytałam kelnerki, która musiała być nowa. Mulatka spojrzała na mnie a potem na to coś.
-Yyy jak sądzę sandacz z majonezem...-powiedziała.
-No właśnie. Ile można wam powtarzać ,że ja nie jadam ryb?! Zabierz to natychmiast.-powiedziałam tonem nie znającym sprzeciwu. -A mi przynieś homara w majonezie i połóż na moim talerzu. A po za tym jedzenie ma być podane za dwie godziny.-dodałam odchodząc. Goście mieli przybyć za jakieś pół godziny a służba nadal we wszystkim się myliła...Jasny gwint!. A ja jeszcze muszę iść się przebrać i umalować i uczesać. Poszłam do mojego pokoju. Wyjęłam z szafy śliczną lekko błyszczącą krótką czerwoną sukienkę. Szybko ją ubrałam. Założyłam równie czerwone szpilki i zajęłam się make-up-em. Podkreśliłam oczy czarną kredką i wy tuszowałam na czarno moje długie rzęsy. Usta pomalowałam czerwoną szminką. W momencie gdy założyłam "tapetę" usłyszałam pukanie do mojego pokoju.
-Proszę-powiedziałam męcząc się z ułożeniem fryzury. Do środka weszła moja matka.
-Na Lunę!  Ptysiu ale pięknie wyglądasz.-powiedziała od razu pomagając mi z ułożeniem moich włosów.
-Dziękuję.-odparłam patrząc w lustrze jak w mgnieniu oka moje włosy układają się w idealne fale.
-Jeszcze jednego szczegółu brakuje...
-Tak?-odwróciłam się do rodzicielki -Czego?-spytałam z szokowana. Wyjęła za pleców cudny srebny diadem który od 16 urodzin nosiły następczynie tronu po za tym diadem miał diamenty które miały po 20 karatów.
-Mianowicie tego.-odparła z uśmiechem zakładając go na moją głowę. Spojrzałam w lustro. O matko! On idealnie pasował do mojej kreacji.
-Scarlet pamiętasz gdy spędzaliśmy wakacje na północy?-spytała wyciągając temat nie wiadomo skąd.
-Nie. A powinnam je może pamiętać?-odpowiedziałam pytająco unosząc brew.
-Właśnie przybyli pewni nie spodziewani goście...-zaczęła
-Nie no nie mogę. Co za tupet wpraszać się na czyjeś urodziny...-mruknęłam
-Jest to rodzina cesarska z północy...ta u której kiedyś często gościliśmy, pamiętasz jak bawiłaś się z księciem Renierdem...Teraz pamiętasz?-dokończyła. 
-Nie.-odparłam mimo ,że aż za dobrze pamiętałam Rena i to jak gonił mnie trzymając obrzydliwą ośmiornice. K***a miałam nadzieję ,że nigdy go już nie zobaczę.
-Choć przywitasz ich.-powiedziała otwierając drzwi. Gdy stałam z matką na szczycie schodów usłyszałam fragment rozmowy ojca i przybyłych.
-O widzę, że Renierder wyrósł na naprawdę silnego i przystojnego chłopaka.-to był mój ojciec.
-Nie da się ukryć, Vincencie. Jestem pewien ,że Scarlet także wypiękniała jeszcze bardziej i nabyła siły.-odparli razem cesarz i cesarzowa północy. Weszłam tuż za matką. Gdy tylko nas zauważyli wykrzyknęli na powitanie.
-Deyne..Jak miło znów cię widzieć.-podeszła do mojej matki kobieta na oko w tym samym wieku o czerwonych włosach i uścisnęły się. -A ta piękna młoda dama to zapewne księżniczka Scarlet.-dodała gdy skończyły się witać.
-Na Lunę! Ostatni raz gdy cię widzieliśmy to byłaś taka mała.- powiedział równie wysoki jak mój ojciec mężczyzna z czarnymi jak pióra kruka włosami pokazując dłonią jakiś z metr od podłogi. Bez emocji lekko uniosłam kąciki ust.
-Najlepsze życzenia w dniu urodzin księżniczko Scarlet.-powiedział milczący do tej pory chłopak. Spojrzałam na niego, gdy podawał mi prezent. Wysoki, no wyższy od mnie o głowę, szczupły, ale widać mięśnie pewnie coś trenuje, włosy miał długie i trochę ciemniejsze od moich. Takie piaskowe, rysy twarzy typowo męskie, oczy zielone jak szmaragdy...w oczy rzucił mi się też ledwo widoczny z spod eleganckiej koszulki tatuaż. Trzymajcie mnie to jest Ren?! O matko!!! Nie powiem tego nigdy głośno ale niezłe z niego ciacho.
-Dziękuję, Ren.-odparłam biorąc od niego prezent.
-Chociaż jedna normalna ,która nie nazywa mnie Renierder..-uśmiechnął się zawadiacko. 

wtorek, 4 lutego 2014

rozdział 3

Oliver:
Wszedłem do wynajętego przez mnie pokoju. Podszedłem do okna. Nie zauważyłem kiedy otwarły się za mną drzwi i kiedy wszedł Gabriel. Nie odwracając się powiedziałem.
-Miałem też inne powody by zniknąć.- Nie musiałem na niego patrzeć by wiedzieć ,że patrzy się na mnie pytającym wzrokiem.
-Nie byłem, nie jestem i nigdy nie będę takim  jak oni wampirem błękitno krwistym.- mówiąc to kopnąłem stojące obok krzesło. Wiedziałem o co chce zapytać, więc od razu mu odparłem.
-Nie jestem ich biologicznym synem...ani prawdziwym bratem dla niej...
-Jak to?
-Przygarnęli mnie po tym jak moi biologiczni rodzice zginęli w buncie przeciw arystokracji...wzięli mnie tylko dlatego ,że miałem w sobie najwięcej krwi wampira niż ktokolwiek inny z dampirów. Mam 1/2 krwi wampira. Trzy lata po tym jak mnie przygarnęli urodziła się im Scarlet. Wiesz jaka była ich radość?! Chodziły plotki,że nie mogli mieć dzieci i o to mnie przygarnęli a tu taki uśmiech od losu. Mała jest dużo potężniejsza niż ja...A po za tym zbiegiem czasu pokochałem ją nie jak siostrę tylko tak jak bym mógł kiedykolwiek z nią być...Odszedłem bo nie chciałem dłużej dręczyć się tym ,że nigdy nie będzie mnie traktować inaczej jak starszego przybranego brata...A po za tym popełniłem błąd o którym nie chcę gadać. Położyłem się na łóżku i patrzyłem w sufit. Kim ja właściwie jestem? Jestem Oliver Van Tiger... Jestem Oliver-chłopiec który zna arystokracje lepiej niż kto inny z takich jak ja... Jestem...jestem...zdrajcą...jak ja mogę im robić coś takiego po tym jak mnie wychowali?! Jestem jednym wielkim debilnym zdrajcą... nie mogę. Nie wezmę w tym udziału. Nie mogę im tego zrobić...ale nie mogę zdradzić też mojej rasy.
Do głowy przyszły mi wersy ,które Scarlet często kiedyś nuciła.
"Jeśli ja jestem złem to cały świat nie lepszy,
w jakiś dziwny sposób jesteśmy połączeni,
choć nie łączy nas ta sama krew. 
Jeśli ja jestem zła to cały świat też."
Powiedziałem je nie zdając sobie z tego sprawy. Po czym pochyliłem głowę i ukryłem ją w dłoniach.
-Wow. Oliver nie wiedziałem ,że lubisz poezje.
-Żartujesz? Nie cierpię jej. Arystokracja za to ją kocha...

Sean:
Byłem w szoku. Odważyli się zaatakować jej cesarską wysokość księżniczkę Scarlet. Dampiry, ludzie i wilkołaki zaczęły stawać się zbyt śmiali. Trzeba na nowo przypomnieć im ich miejsce na świecie i przywrócić stary porządek świata. Nie było na co czekać. Zwróciłem się do podległych mi żołnierzy
-Czarna Gwardia! Marsz na południową granicę wyłapać zamachowców.- wydawałem rozkazy. Odparł mi zgodny chór moich wojowników -Tak jest generale.- Po nim usłyszałem znajomy znienawidzony przedrzeźniający głos -Taaak jeeest geeneeraaleee.-
-Rachael.-powiedziała Scarlet witając się z nim.
-Admirał Cross.-mruknąłem
-Generał Argento.-odmruknął. Mierzyliśmy się wrogimi spojrzeniami. Staliśmy po tej samej stronie i jawne okazywanie nie chęci byłoby wysoce nie taktowne jak to gadają starsi. Na nic się zdały nasze zabiegi kamuflujące naszą wrogość do siebie, Scarlet i tak ją wyczuła.
-Bardzo się cieszę was widząc.- powiedziała z szczerym uśmiechem -Ale czy wy nie powinniście być na froncie?-dodała zdziwiona przyglądając nam się badawczo.
-Powinniśmy...-zaczął Cross
-Ale dostaliśmy przepustki by móc być na bankiecie z okazji twoich urodzin.-dokończyłem. W zasięgu słuchu pojawił się jej gubernator. Scarlet zauważywszy go przeszła na oficjalny ton, którym mówiła tylko gdy w pobliżu był gubernator lub jej rodzice, którzy nie popierali zbytniego spoufalania się z podanymi. Dygnęła jak nakazywał stary zupełnie już nie modny zwyczaj.
-Wasza obecność na moim bankiecie to będzie dla mnie zaszczyt...-powiedziała naśladując ton swoich przodków. Gdy tylko gubernator znikło wróciła do normalnego tonu.
-Heh, ta pieprzona etykieta mnie kiedyś wykończy.- zarzuciła grzywą -O dziwo nie mogę się doczekać powrotu do szkoły. Tam nie muszę odstawiać kolejnego odcinka głupiej telenoweli pod tytułem "Etykieta-to co nudzi współczesną młodzież arystokratyczną"-roześmiała się. -Do zobaczenia na bankiecie.-powiedziała odchodząc i wyjmując swoją komórkę. Przez parę minut staliśmy razem z Crossem w milczeniu. 
-No to...-zaczął -Jak tam wojsko pod twoją wodzą na południu?-spytał.
-Dobrze admirale, teraz będziemy przeprowadzać akcje mającą na celu wyłapanie spiskowców. A twoja zachodnia flota?- powiedziałem oficjalnie bo inaczej z nim nie dałbym rady gadać.
-Dokonaliśmy ostrzału zachodniego miasta należącego do klanu wilków, generale.-
-To dobrze.- znów na pare minut zapadała cisza...

niedziela, 2 lutego 2014

rozdział 2

Scarlet:
Dobiegłam do willi. Oczywiście wszędzie pełno było straży. Ledwo przekroczyłam bramę a pojawił się generał północnej floty czy jak to tam się nazywa. Był od mnie starszy tylko o rok...a generałem był tylko od miesiąca tak samo jak moim prywatnym strażnikiem. Wiedziałam o nim nie wiele. A nasze pierwsze spotkanie do najnormalniejszych nie należało. Jak już wspomniałam było to miesiąc temu. Obudziłam się z mega dziwnego snu o jakiś igrzyskach ,które wygrał wysoki, szczupły ale z widocznymi mięśniami, jasnowłosy chłopak o granatowych oczach. Według tego snu, który po większym namyśle można nazwać wizją miał być on moim ochroniarzem. A ja za żadne skarby nie miałam i nadal nie mam ochoty na żadną ochronę. Więc obudziłam się gdyż zadzwonił mój budzik. Wściekła rzuciłam w piszczące piekielnie wkurzające debilstwo poduszką, po czym nakryłam  się cała koudrą. Usłyszałam wtedy kogoś śmiech. Natychmiast wyskoczyłam z łóżka rozglądając się po moim pokoju. Wszystko było normalne oprócz właśnie tego chłopaka z mojego snu a raczej z wizji.
-Kim jesteś?-spytałam ubierając czerwony szlafrok.
-Sean. Sean Argento.-powiedział z uśmiechem -Właśnie dostałem posadę twojego osobistego strażnika i zostałem także jednym z generałów.-dodał wykonując tradycyjny salut wampirów czyli pięści przyłożenie do otwartej ręki.
-Nie jesteś za młody na generała?
-Owszem. Mam 17 lat.
-Ooo czyli o rok starszy jesteś...
-Najwyraźniej-odparł pozbywając się tej durnej etykiety.
-Czy ty czasem nie powinieneś być przed moim pokojem a nie "w"?- zdziwiłam się.
-Większość strażników faktycznie stoi przed pokojami ,ale ja jestem inny.- mrugnął do mnie -Nie mógłbym pozwolić by stało się coś takiej księżniczce gdy jest sama w pokoju.-
Uniosłam lekko kąciki ust
-To znaczy jakiej?
Jego uśmiech stał się łobuziarsko-podrywający.
-O tak anielskim wyglądzie.
Roześmiałam się i machnęłam na niego ręką.
-Kolejny podrywacz.
 Skrzyżował ręce. Uśmiech nie znikał mu z twarzy....Tak właśnie miesiąc temu dowiedziałam się ,że mam strażnika. Do najnormalniejszych początku nasz nie należał, ale przy najmniej nie jest kolejnym nudziarzem przestrzegającym idiotycznej etykiety stworzonej przez mojego praprapraprapra dziadka Kaina. Wracając do teraźniejszości to właśnie do mnie podszedł.
-Jak to robisz księżniczko Scarlet ,że wymykasz mi się kiedy tylko chcesz?!- powiedział jak zwykle ze śmiechem. Ja nie mogę ale wesołek.
-Mam swoje sposoby generale Argento.- nie mam pojęcia jak on to robi ale zawsze wywołuje u mnie dobry humor... Spojrzał na mnie badawczo. Po krótkiej chwili się odezwał.
-Doszły do nas informacje ,że dampiry przekroczyły naszą południową granice...
-To prawda. Mieszańcy odważyli się nawet na pojedynczy atak mojej osoby.- powiedziałam lekko zburzona przypominając sobie spotkanie z kretyniałym dampirem.

Gabriel:
Siedziałem razem z Oliverem w jakieś spelunie ,w miejscu zapomniałym przez wampiry albo takie snobistyczne przyzwyczajone do luksusu osobniki jak one nie chciały pamiętać o takich miejscach na swoich ziemiach. Wiedziałem ,że raczej tu nie spotkam tej bezczelnej księżniczki ,ale kto wie czasami nawet arystokracja czy sam królewski ród zapuszczał się tu gdy potrzebował kogoś kto szybko, cicho i bez zbędnego gadania wykona coś co mogło by splamić honor szlachcica albo gdy chcą się kogoś pozbyć bez podejrzeń rzucanych na ich osobę. Nie było jej tu. Przecież to oczywiste ,że córeczka cesarza nie chodzi po takich gównianych miejscach! Ona pasuje do makabrycznie drogich i eksluzywnych i eleganckich restauracji a nie do baru z biednej dzielnicy okupowanego przez różnej maści oprychów. K***a! K***a! I jeszcze raz k***a!!! Czemu ja myślę o wampirskiej księżniczce?
-Gabrielu...Możesz mi powiedzieć jak ona wyglądała?-spytał mnie Oliver raz po raz pijąc piwo z wielkiego kufla.
-No..niższa od mnie o głowę, o apolińskich rysach twarzy, o złotych długich włosach, o oczach lazurowych albo o kolorze bezchmurnego nieba...-wymieniałem mu. Odstawił kufel w połowie pusty otarł usta ręką i powiedział przyglądając mi się uważnie.
-Najprawdopodobniej spotkałeś księżniczkę Scarlet Anabele Megere I. Tak...wygląd faktycznie ma anielski, a duszę nie zawsze miała taką jak to określiłeś diabelską. Daj mi skończyć...Ona odczuwa niechęć do dampirów i wilkołaków po pewnym wydarzeniu...-przerwał i napił się piwa. Wykorzystałem tą przerwę na pytanie -Co się niby takiego wydarzyło?
-Heh, jak już zacząłem to nie dasz mi spokoju póki nie skończę... O tuż 3 lata temu podczas gdy cała rodzina cesarska wypoczywała na Wyspie Inoda Silnego doszło wtedy do niespodziewanego ataku na ich wile letnią w której spędzali letnie miesiące. Ochrona skutecznie odpierała napastników. Walka trwała tylko godzinę. Nie muszę ci mówić ,że wampiry wygrały. Gdy świętowano odparcie i zniszczenie tego małego porywu buntu. Ów czas 13 letnia księżniczka Scarlet odkryła ,że jej brat mający wtedy 16 lat zaginął. Przerwano ucztę. Przeszukano całą wyspę. Przesłuchiwano miejscowych. Księcia nikt nie widział. Wywieszano afisze z jego podobizną, wygłaszano odezwy do narodu, obiecywano wielką nagrodę za odnalezienie dziedzica. Ale to nie dało żadnego efektu... Książę do tej pory nie został odnaleziony. Księżniczka i książę byli dla siebie nie tylko rodzeństwem
ale też najlepszymi przyjaciółmi... Byli nie mal nie rozłączni co rzadko się zdarza przy dzieciach arystokratycznych. Większość walczy między sobą o pierwszeństwo do tronu ale u nich tak nie było. On ją chronił, zapoznawał z dzikim, brutalnym światem przed którym ją chronił , a ona pokazywała mu piękno zapisane w poezji, mądrość przebywającą w każdym...Po prostu anioły i idealne dzieciaki co nie? Ale gdy książę zaginął księżniczka Scarlet wpadła w rozpacz. Tęskniła za ukochanym bratem, który zaginął z winy buntowników. Po jakimś czasie tęsknota i ból po stracie brata przerodziły się w nienawiść do narodów z których pochodzili buntownicy. Trudno się dziwić...że zaczęła nienawidzić dampirów i wilkołaków.- przerwał i znowu się napił. Patrzyłem na mój prawie pełny kufel. Nie wiedziałem ,że to przez to wampiry nas tępią. Przełknąłem ślinę.
-Oliver...Jak nazywał się ten książę?-spytałem. Oliver odwrócił wzrok. Spojrzał na poorany promieniami słońca plac.
-To już od dawna nie ma znaczenia.-odparł biorąc wielki łyk piwa. Spojrzałem na niego. Wiedziałem on coś ukrywa!
-Jestem zmęczony...lepiej jak pójdę do wynajętego przez mnie pokoju...-zaczął wstawać.
-O nie, mój drogi. Nigdzie nie pójdziesz póki nie dokończysz.- nie mal krzyknąłem. Spojrzał na mnie smutno swoimi lazurowymi oczami...tak podobnymi do oczu księżniczki...Usiadł bezszelestnie na krześle. Kurcze jak on to robi? Gdy ja siadam to słyszy to cała knajpa...Unikał mojego wzroku.
-Oliver, jak miał na imię tam ten zaginiony książę...
-Jego imię znaczy "armia elfów".-odparł nie patrząc na mnie. Myślałem głośno.
-Armia elfów...Alfihar...O w mordę!!! Oliver!!! To ty nim jesteś?!- Nie patrzył na mnie.
-Czemu to zrobiłeś? Własnej rodzinie?!- mówiłem patrząc na niego. W końcu przemówił.
-Nie chciałem ale musiałem! Myślisz ,że chciałbym opuszczać moją siostrę ,która tak bardzo mnie jeszcze potrzebowała?! Kiedy ja też jej jeszcze potrzebowałem?! Odszedłem nie z kaprysu...tylko z konieczności. Mój ojciec chciał bym razem z nim zaatakował pozostałe narody...ale ja uważałem i nadal uważam ,że 20 krajów nadal powinno być 20-stoma krajami...niezależnymi i dlatego wykorzystałem bunt i poszedłem razem z żyjącymi buntownikami.- zakończył odchodząc i zostawiając mnie samego.

sobota, 1 lutego 2014

Rozdział 1

Scarlet:

Szybciej...szybciej do cholery...Nie mogę...nie dam już rady...Biegłam najszybciej jak tylko mogłam. Chciałam uciec od tego co widziałam. Nie można do tego dopuścić, bo w tedy to będzie już koniec. Szybko muszę...ich powstrzymać...powiedzieć by zaczekali do dnia czarnego księżyca. Z zawrotną prędkością pokonywałam dzielącą mnie od domu odległość. Sądzę ,że to jest odpowiedni moment by wspomnieć kim jestem. Nazywam się Scarlet Megera moje imię po hiszpańsku oznacza szkarłat, co jest tak jakby wskazówką do tego kim naprawdę jestem. Pochodzę z szanującego się rodu cesarskiego mającego olbrzymie wpływy na całym świecie. Na razie tyle powinno wystarczyć. Może kiedyś wspomnę o sobie coś więcej. Teraz nie ma na to czasu. Niestety do domu miałam jeszcze daleką drogę a świt już za nie długo...Muszę się pośpieszyć, bo inaczej będę wyglądać jak spalona frytka. Biegłam...słońce już wychodzi za chmur...biegłam...pierwsze promienie dotykają ziemi..biegłam..Byłam coraz bardziej zmęczona. Ale co się dziwić jak przez cała noc nic nie zjadłam z pewnego powodu. Wyraźnie słabłam, ale dalej biegłam. Od małego było mi powtarzane bym nigdy się nie poddawała i ,że nie ma takiej rzeczy której bym nie mogła zrobić czy zdobyć. W ślepą wiarę tej idei nie zwalniałam mimo że czułam się naprawdę źle. Noc całkowicie znikła, zaczął się dzień.... Nagle nogi odmówiły mi posłuszeństwa..
-Cholera!!! Luna za co?!- syknęłam wymawiając imię bogini księżyca. Po krótkiej chwili zdałam sobie sprawę ,że Luna nie była w to zamieszana. Spojrzałam na moje nogi. 
-Co do cholery?!- oplatał je taki hmm nazwę to sznurkiem ( a tak na serio to jakaś broń, której nazwy za Chiny nie znam). -Co za kretyn w tym we mnie rzucił.- marudziłam próbując się uwolnić. Teraz to mogę podziękować swojej przezorności ,że zabrałam okulary przeciw słoneczne...nie będę spaloną frytką. Siłowałam się z tym czymś nawet nie zauważyłam jak podchodzi do mnie jakiś chłopak.
-Nie uwolnisz się z tego tak łatwo.-oznajmił. Spojrzałam na niego z godnościom (na ile jest to możliwe siedząc z związanymi nogami na ziemi.) Uśmiechnęłam się drwiąco... Podszedł bliżej i bez słowa zaczął wyplątywać mnie z tego. Przyjrzałam mu się dokładnie. Wysoki, szczupły, z bronią przypiętą do pasa ,a włosy na 100% farbowane. No błagam kto rodzi się z białymi?! Było od niego czuć ten skażony rodzaj krwi. Lekko się skrzywiłam. Naprawdę, zapach skażonej krwi można porównać do hmm yhgr swądu bagna. Wystarczyło parę sekund bym rozpoznała kim on do cholery jest. Gdy mnie uwolnił przedstawił się.
-Jestem Gabriel Holy...
-A ja Scarlet i nie należę do najmilszych osób więc radzę ci tej sztuczki nie powtarzać...-ostrzegłam go.
-Wkurzasz się o to?
-Nie wcale wiesz.- odparłam sarkastycznie powstrzymując się od wysunięcia w gniewie kłów.
-A to ok.
-Ja nie mogę...tępy jesteś? A z resztą i tak to nie istotne spadam stąd.-wstałam i już miałam na nowo biec.
-Nigdzie nie pójdziesz.-wyciągnął w moim kierunku broń.
-Uważaj...jak zrobisz tym komuś krzywdę a konkretniej to mi, to moi prawnicy się z tobą skontaktują.- powiedziałam z chodząc z celownika. Zaczął zgrzytać zębami. No no no...musiałam go nieźle wkurzyć.
Mamrotał pod nosem bezwładną wiązkę przekleństw. Byłam już z lekka wkurzona. Nie dość, że jestem spóźniona to jeszcze promienie słońca muszą być takie denerwujące i ten dziwak.
-Nigdzie nie idziesz ty mała bezczelna...-znowu wykierował we mnie broń gdy zauważył ,że chcę odejść.
-Doprawdy? A co mi niby zrobisz? Zastrzelisz? Haha...-zaśmiałam się wrednie. Ale kretyn. Jestem jedna z nieśmiertelnych...nie zabije mnie tą zabaweczką. Podszedł bliżej nie chowając broni. Wyraźnie było widać ,że denerwują go moje docinki.
-Kim ty jesteś?
-Nie twój interes.
-Sądzę ,że jednak mój.
-Really?
-Wiem ,że słyszałaś tą rozmowę w lesie. Kim jesteś do cholery! Szpiegiem wampirów?
-Pudło frajerze...
-A w sumie na szpiega to jesteś za pyskata, po twoim zachowaniu sądzę ,że jesteś jedną z arystokracji.
-Blisko.blisko ale jednak jeszcze nie to wieśniaku.
Posyłał mi mordercze spojrzenia
-To co do k***y?! Córeczka cesarza?!
-Może i...
-To wyjaśnia twoje zachowanie....- chwycił mnie za rękę.-Nareszcie wartościowy zakładnik.-dodał.
-No chyba jednak nie.- kopnęłam go tam gdzie go z pewnością za bolało i pobiegłam z maksymalną prędkością w kierunku willi. 

Gabriel:
A to bezczelna wampirza suka! Wstawałem z klęczek, ona już dawno zdążyła zniknąć. Nie powinienem jej odplątywać, łatwiej by było... Ale ze mnie kretyn...Chwila to wszystko przez Olivera. Ja pobiegłem za panną bezczelną a on pewnie udał się coś zjeść pieprzony obżartuch. Nie on teraz tylko się tu pojawi, to mu urządzę takie jedzenie ,że mu się odechce robić przerwy w misji. Otrzepałem się z kurzu. W sumie to po wyglądzie tej dziewczyny to się nie spodziewałem ,takiego zachowania. Apolińskie rysy twarzy okalane przez złote włosy, a do tego jasne jak lazur czy niebo oczy i mleczno biała skóra jak by promienie słońca nigdy jej nie muskały...nic nie zwiastowało tego ,że to jedna z najmroczniejszych nieśmiertelnych. Wydawała się niewiniątkiem i myślałem ,że złapałem nie tą osobę...ale się pomyliłem i przez moje zaślepienie ją uwolniłem. No cóż jak to mówią "Postać anielska, ale dusza diabelska."  Teraz mogłem sobie jedynie co to pluć w brodę bo nie ma szans bym ją dogonił. Wyjąłem komórkę i wystukałem numer Olivera. 
-Gdzie ty do jasnej cholery jesteś?! 
-Ja?- mlasknął -Jak kto gdzie? W barze.- odparł cały czas coś przeżuwając.
-A gdzie miałeś być kretynie?!-spytałem z sarkazmem
-No..-zaczął zmieszany -Z tobą na patrolu?!-
-Dokładnie..
-No zapomniałem...
-Zapomniałeś? 50 raz ?
-yyy no wybacz.
-Wybacz...Wybacz?! Wiesz ty pierdzielnięty obżartuchu ,że przez ciebie uciekła bardzo ważna zakładniczka?!
-Przez mnie? Mnie tam nie było!
-No właśnie. Gdybyś był to by nie omotała  mnie jej nie winna buźka, za którą kryje się nastoletnie uosobienie zła...!-wykrzyczałem do telefonu.
-Młody uspokój się...przepraszam wiem powinienem być z tobą...
-Nie Oliver...tu raczej nie chodzi o ciebie i twoją nie obecność...tylko o mnie i o to jak przyciągała mnie uroda i aura wampirki...-
-Aaaa...czekaj. Gdzie to jesteś?
-Przy granicy południowej.
-Zaraz będę.- rozłączył się